niedziela, 27 grudnia 2015

Polarowa narzuta dla dziewczynki - "Abecadło"...

Dwa posty tego samego dnia? A jednak :)
Po nieudanym doświadczeniu z rag quiltem postanowiłam
poprawić sobie nastrój i uszyć narzutę dla dziewczynki z polaru.
Nie wiem dlaczego, ale w naszych sklepach dostać ładny polar to też jest wielki problem. 
Ale udało się... zależało mi na jednobarwnym polarze na wierzch a na spód 
w kropeczki. Nawet takie były... aczkolwiek na zdjęciach odcienie bieli
różniły się. Tak więc przed zamówieniem postanowiłam zadzwonić do sklepu
i dowiedzieć się wszystkiego. Niestety, pan który odebrał telefon nie mówił
dobrze po polsku, chociaż wydawało się, że sklep jest dedykowany Polakom :)
  Została mi tylko intuicja...na szczęście, kiedy tkaniny
dotarły okazało się, że biel jest bielą właściwą :)
Projekt miałam już gotowy i po wypraniu od razu zabrałam się za pracę.
A w zasadzie obie zabrałyśmy się za żmudną pracę - ja i moja maszyna :)
Na każdym kwadracie jest aplikacja - kolejna literka alfabetu, czyli 26 literek.
A ponieważ narzuta składa się z 30 kwadratów, to w każdym roku dodatkowo
naszyłam aplikacje 4 zwierzaków: misia, wieloryba, tygrysa i motylka :)


Jak na razie zajęło mi to jakieś... 3 dni po 8-10 godzin.
Ale to jeszcze nie koniec.


Teraz muszę połączyć 2 warstwy. Nie dam trzeciej środkowej, ponieważ
i tak narzuta jest już dość gruba, puchata i bardzo będzie ciepła.
Nie napisałam jeszcze, że postanowiłam ( przedyskutowaliśmy to razem z Kubą), 
że moją prawą stroną będzie... lewa strona polaru. Dobre co?
Spytacie pewnie dlaczego? 
Otóż jak wszyscy wiemy, polar ma bardzo charakterystyczne zmechacenie
na swojej prawej stronie. Oczami wyobraźni zobaczyłam, że kiedy
naszyłabym aplikacje, panowałby wielki "bałagan"... a ja chciałam,
żeby ta narzuta wyglądała idealnie, perfekcyjnie, żeby była mięciutka, cieplutka,
delikatna i elegancka. I na lewej stronie właśnie tak jest.
Tył natomiast będzie już puchaty, bo będzie piękny sam w sobie, bez aplikacji.
Zastanawiałam się również nad rodzajem pikowania.
Postanowiłam, że kwadraty obszyję ściegiem brzegowym, który jest
bardzo piękny w mojej maszynie. Używam go bardzo często do obszywania
aplikacji, ale wtedy ustawiam na bardzo drobny ścieg. Tutaj wykorzystam ten ścieg całkiem spory.
Tak więc tył będzie puchaty, biały ( a nie jak zakładałam na początku różowy w białe kropeczki )... 
całość będzie przepikowana, rogi zaokrąglę 
i obszyję pliską z puchatej strony białego polaru :)
Tak właśnie będzie :)
Może jutro zabiorę się za wykończenie tej całkiem sporej narzutki
jak dla maluszka - 95 x 120 cm.


Oczywiście pochwalę się efektem końcowym :)

CAŁUSKI i do usłyszenia :*

Tak jak obiecałam, kocyk zakończony :)
A do kocyka jeszcze doszyłam słodziaka - króliczka :)










Moje pierwsze doświadczenia z "rag quilt-em"...


Witam Was Kochani...
Koniec świąt, człek czuje się potwornie zmęczony...
Ale czym zmęczony? A no jedzeniem i nic-nierobieniem... :)
Tak więc dzisiaj po bardzo leniwym przedpołudniem postanowiłam jednak
coś zrobić... napisać o mojej przygodzie z rag quilt-em...
Przez kilka lat nosiłam się z zamiarem uszycia takiego i sprawdzenie, 
jak to faktycznie z nim jest. 
Czy jest taki miękki i delikatny, jak go reklamują?
Udało mi się znaleźć w necie odpowiednia tkaninę. Powinna to być flanela...
I tu pierwszy problem, ponieważ w naszych polskich sklepach wybór flanel jest prawie zerowy.
A na koniec okazało się, że.... ale to na koniec...
Po zakupie (kiedy tkaniny przyszły już czułam, że będzie to niewypał) zabrałam się
za krojenie. Całkiem sprawnie mi to poszło... 
W tym patchworku nie szyjemy najpierw pierwszej warstwy a potem całość składamy w "sandwich", tylko każdy kwadracik traktujemy jako osobną "kanapkę, a potem dopiero zszywamy je rzędami tworząc całą narzutę. Oczywiście najważniejsze w nim są widoczne, pozostawione na wierzchniej warstwie zszyte brzegi. 
Kiedy mamy już połączone wszystkie kwadraty, zabieramy się
za przycinanie brzegów końcówkami bardzo ostrych nożyczek w głąb szwu na ok. 1cm...
trzeba bardzo uważać, żeby nie przeciąć zszycia kwadracików...
I to w zasadzie koniec szycia. 
Najważniejsze jednak w tym wzorze jest to, że pocięte brzegi muszą się zmechacić... powinny
tworzyć mięciutkie wykończenie każdego kwadracika...
Trzeba więc naszą narzutkę wyprać z dodatkiem zmiękczacza i...  
- to jest najważniejsze - wysuszyć w suszarce.
W USA suszarka jest w każdym domu, ale u nas niekoniecznie.
W mojej pralce owszem, jest funkcja suszenia, ale szczerze... chyba tylko raz 
jej użyłam. 
No, ale skoro powiedziało się A, trzeba było powiedzieć B...
 Trwało to jakieś... 30 minut i narzutka była sucha.
Ale to, co się działo w pralce... nie da się tego opisać.
Byłam załamana, cała pralka była pełna drobniutkich nitek i pyłu.
Niestety, to co się miało ładnie zmechacić, jeszcze się nie zmechaciło.
Zresztą panie, które szyją takie narzutki w USA zalecały, aby tą czynność powtórzyć 2-3 razy.
No to jeszcze raz delikatnie wyprałam ( cykl 15 min) i wysuszyłam.
Zamknęłam pralkę, żeby nie widzieć tego, co jest w środku 
i bardzo dokładnie przyglądałam się narzucie.
No i totalna załamka... nie tak miało to wyglądać...
po pierwsze, jak wspomniałam na początku - jakość naszej polskiej
flaneli jest potworna. Po dwóch praniach wyglądała tak,  jak... przepraszam - szmata...
W zasadzie od nowości tak wyglądała, ale łudziłam się, 
że po uszyciu będzie lepiej.
Niestety, wygląda jak wygląda... koszmarnie brzydko.
Wyleczyłam się na dobre z tego typu narzuty.
Dodatkowo przez następne dwa dni czyściłam pralkę...
Mimo wszystko postanowiłam zrobić zdjęcia i podzielić się z Wami
moimi doświadczeniami...



A tak wygląda tył narzuty...


Jeśli macie własne doświadczenia z szyciem rag quiltu piszcie, 
może macie inne sposoby...

CAŁUSKI i do usłyszenia... :*

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Pierwszy kiermasz w naszej gminie Szemud...


Ufff... wczoraj odbył się kiermasz, na który długo czekałam i na który bardzo długo się przygotowywałam...
Pomyślicie sobie pewnie, co to takiego wielkiego ten kiermasz.
Dla mnie tak, ponieważ tego właśnie dnia pierwszy raz pokazałam na żywo i podpisałam się pod moimi pracami. Był to bardzo ważny dzień, ponieważ zaczęłam nowy rozdział w pracy...
nowej pracy...
i był to też wielki sprawdzian dla mnie, czy to co robię, ma sens...
I wiecie co, ma sens :) 
Jestem uskrzydlona i naładowana energią...
A tak prezentowało się moje małe stoisko :)




W całym ferworze pracy nie wrzucałam na tą stronkę zdjęć z pracami... 
zwyczajnie nie miałam na to czasu, tak więc teraz to czynię, chociaż kilka...








...no, a teraz mogę zabrać za porządki świąteczne, zakupy, przygotowania i na realizację
nowych projektów, które mam już w głowie...
CAŁUSKI Kochani :*




poniedziałek, 12 października 2015

W pracowni u Koali już... świątecznie...


Witam was Kochani.
Już październik, tak więc najwyższy czas rozpocząć przygotowania do świąt.
W mojej pracowni wszędzie leżą i wiszą różności.
Część jest już skończona a część czeka na pomysł wykończenia.
Czasem muszę się "przespać" z danym projektem.
Jako pierwsze poszły pod igłę woreczki i skarpety z juty.
Nie sądziłam, że juta jest tak trudna do obróbki.
Ale... bardzo ją polubiłam. Po kilku zabiegach okazało się,
że juta może być nawet miła w dotyku a i całkiem miękka.
Kiedy dołożyłam jeszcze kolorki wygląda super.


A tu skarpety jutowe - czekają na wykończenie...


Kolejna skarpeta, tym razem ze lnu w kolorze ecru. 
Zrobiłam szablon śnieżynki i dopasowałam kolorystycznie do ślicznej
bawełny w kropeczki.
Obok wiszą podkładki obiadowe w tych samych, skandynawskich kolorach.
Do tego doszyję poduszki z reniferem :)
Będzie super komplecik.


A tu poniżej podkładki obiadowe w złote gwiazdeczki.
Proste i urokliwe. 
Będą pasowały do nich delikatne dodatki w czerwieni i głębokiej zieleni.


A w przerwie między malowaniem i szyciem zabrałam się też za decoupage.
Bombeczki ze sklejki wycinał mój Kuba.
Są aniołki, choinki i cudowne elfiki.
Dzisiaj kolejny raz zostały wyszlifowane i polakierowane.
Jeszcze pewnie 2 - 3 warstwy lakieru i będę mogła je ostatecznie przyozdabiać.
Ale to wszystko wymaga czasu. Przede wszystkim muszą dobrze wyschnąć.


A tu choinki z tkaniny, którą ostemplowałam gwiazdeczkami.
Dołożyłam jeszcze brokatowe kropeczki a dzisiaj doszyłam złote koraliki.
Choinka stoi na cudownym plastrze bukowym.


Tu czeka na swoją kolejkę czerwony len.
Będą to serwetki ze złotą choinką... chyba :)


A tu kolejne podkładki obiadowe z malunkiem z mojego stempelka.
Ten motyw jest całoroczny.


No i czas na choinkę, przy której spędziłam... nie wiem ile godzin. 
Przestałam liczyć. Jest dosyć spora, ma 55 cm wysokości.
Na wykończenie czekała 2 tygodnie... ale się doczekała.


Otrzymała brokatowe, złote kropeczki a całość została spryskana
delikatnym brokatem w sprayu.


I jeszcze coś... decoupage na tkaninie.
Te słodkie kociaki będą zdobiły skarpety na prezenty.


Oj, zapomniałam. 
Jeszcze są ręczniczki kuchenne, z motywem śnieżynek - mój stempel i szablon.


A na koniec malusie klipsiki z serduszkami.
Będą doczepiane do moich wizytówek :)


No, i to na razie wszystko. 
Na razie, bo od jutra zabieram się za kolejne projekty.

Do usłyszenia Kochani... i CAŁUSKI :* :* :*



wtorek, 1 września 2015

Stemple, szablony, farby ... wtorkowe szaleństwo Koali.

Dzień dobry Kochani...
Czas, abym podzieliła się z Wami postępami mojego nowego szaleństwa...
Oto stempel piórka, już w ostatecznej formie, czyli na drewienku.
Postanowiłam zrobić dwie małe serweteczki z tym motywem.
Odcisk nie jest perfekcyjny, ale o to właśnie chodzi w rękodziele.
Wszystko zależy od ilości nałożonej farby na stempel, jak również
od siły przyłożenia stempla do tkaniny. 
Piórka pikuję, aby moje serwetki ożyły...
Jedna skończona, druga czeka w kolejce.
Potem tylko dodam lamówkę i koniec...



A to mój dzisiejszy projekt...
Zaczęłam od wycięcia szablonu. Tym razem pomogła mi w tym
moja ukochana maszyna - ploter Brothera.
Jest niesamowicie precyzyjna i... nie myli się :)
Szablon umieściłam na bawełnie...
będzie to poduszka.
Wymieszałam farby i zaczęłam "ciapanie".


Efekt końcowy jest taki.... 
Błąd mój polegał na tym, że użyłam złego materiału na szablon.
Ale... następny będzie lepszy.
Po wyschnięciu zrobię "kanapkę" ( złożę 3 warstwy tkanin, tak jak do patchworku) 
i każdy listek przepikuję... Dopiero wtedy kwiat zyska, zacznie żyć.


A tu mój skończony kwiatek do innego projektu.
Dzisiaj wykorzystałam resztki farby i odcisnęłam go na papierze.
Myślę, że wykorzystam ten stempel do stworzenia lnianego obrusa .


Ciągle dłubię te kwiatuszki... bardzo dużo pracy i nie ukrywam, że już ręka mnie boli.
Nie mogę się doczekać, kiedy skończę...  każdą wolną chwilę poświęcam
na "ryciu" chociaż jednego płatka.
Posuwam się do przodu.


A tu... ( hi, hi ) - ja ... wspomnienia...  
Dzisiaj moja Przyjaciółka przysłała mi to zdjęcie.
Przypomniałam sobie moją pracę w Operze Bałtyckiej.
Co to były za czasy... pełne magii...


Pozdrawiam Was Kochani i do nastepnego... :)

czwartek, 27 sierpnia 2015

3...2...1... START... moje własne stemple...

Witam Was wszystkich bardzo serdecznie....
Dawno mnie tu nie było, chociaż to nie znaczy, że nic nie robiłam...
Wręcz przeciwnie... 
Ostatnie miesiące to przygotowywania do całkiem nowego, ogromnego i świeżutkiego projektu.
Projektu, który absolutnie mnie pochłonął. Gdyby nie Jakub, nie miałabym odwagi. Ale mój Kochany Mąż wierzy we mnie, wspierał w pomysłach a teraz wspiera w realizacji. 
Sam też będzie w nim brał udział, ale o tym później.
Tak więc ostatnie tygodnie, to nauka, nauka i jeszcze raz nauka.
Odkryłam w sobie nową pasję i mam nowy cel....
W mojej pracownie wygospodarowaliśmy kącik, gdzie projektuję, rysuję i wycinam....
swoje własne stemple i szablony...
Dzisiaj o stemplach.


Stemple wycinam w specjalnym do tego celu linoleum.
Nie jest to takie proste, bardzo łatwo przeciąć to, czego się nie chce.
Mało tego, bardzo łatwo pokaleczyć się... nie pokaże moich palców :)
Wykorzystuję dwa różne rodzaje linoleum. Jeden bardzo miękki i właśnie w nim 
"wydłubałam" ten stempelek.... nie jest to oczywiście wersja ostateczna, 
ale wersja testowa. 
Ciągle się uczę...


A tu już na całkiem poważnie, dłubię w twardszym linoleum.
Na arkuszu mam dwa dość spore stemple, do różnych projektów.
Ponieważ linoleum jest dość drogie, wykorzystuję każdy skrawek, 
dlatego jednocześnie umieściłam te dwa rysunki.
Musiałam bardzo wyraźnie zaznaczyć co ma myć wydłubane, a co ma zostać.
Tak więc wszystko co jest białe trzeba delikatnie usuwać.
No... i zabawę czas zacząć....


Tu dokładnie widać, jak wygląda lino.... na wierzchu jest gładki i twardy...
Im głębiej, tym bardziej miękki i kruchy....


 No.... i pierwszy stempel po kilku godzinach dłubania prawie jest gotowy....
Teraz muszę zrobić testowy odcisk i sprawdzić, czy coś trzeba "dodłubać."...
Ale jeszcze jeden stempelek na mnie czeka, tak więc z farbą poczekam....


A tu piórko.... uwielbiam ten motyw i pewnie będzie ich baaaardzo dużo.


Aby stemple dobrze się odciskały muszą być przyklejone do klocków... na te małe elementy
czekają piękne klocuszki drewniane, wykonane przez Jakuba.
Do większych wykorzystam dość grubą sklejkę.
Takimi gotowymi stemplami będę tworzyła własne tkaniny.
Na razie małe formaty, do pół metra, ale z czasem....
oooo, z czasem będą to całe bele, własnego, mojego, ręcznie "malowanego" materiału.
Wykorzystuję to tego celu bawełnę, len i jutę.

MOJE MOTTO na teraz.
Nigdy nie jest za późno, aby zacząć coś nowego. 
Nigdy nie jesteśmy za starzy, aby realizować swoje marzenia i pasje.

Mam nadzieję... nie... wróć... wierzę, że osiągnę swój cel...
bo nie ma innej możliwości...
pozytywne myślenie i praca, praca, praca.
CAŁUSKI Kochani i do następnego spotkania :)


piątek, 13 marca 2015

Kasza jęczmienna według Koali....


Witam Was Kochani w piątek 13-tego wieczorkiem :)

Dzień był piękny, słoneczny i bardzo pracowity, choć jeszcze chłodny.
Ale... nie ważne... praca w ogrodzie była bardzo owocna.
Kiedy tak "czesałam" trawniki myślałam sobie, co dzisiaj mam zrobić na obiad.
No i postanowiłam przeprowadzić pewien eksperyment.
Ja, Koala, jestem wszystkożerna... wiem, wiem... koale zjadają tylko liście eukaliptusa...
ale ja jestem inna.
Są tylko 3 rzeczy, których nie cierpię i nie tknę: 
flaki, małże i potrawy z curry.
Natomiast mój mąż Kuba... ooo, z Nim to jest poważna i trudna sprawa.

Wszyscy wiemy, że kasze są super zdrowe.
Pod względem wartości odżywczej kasze przewyższają ryż, makaron i ziemniaki. 
Są bogatym źródłem skrobi, witamin B1,  B2 , PP , B6 , kwasu foliowego i witaminy E. 
Sporo jest również składników mineralnych, głównie potasu obniżającego ciśnienie, 
żelaza zapobiegającego niedokrwistości oraz magnezu korzystnie działającego na układ nerwowy 
i pracę mięśni (w tym sercowego). Kasze są też całkiem dobrym źródłem wapnia, miedzi, cynku, manganu i krzemu.

No, ale nie wszyscy ją lubią. W tym mój Kuba.
Mój dzisiejszy eksperyment to kasza jęczmienna ugotowana inaczej, 
tak, aby Kuba ją zjadł, czyli odpowiednio doprawiona.
Czyli... kasza z cytryną... cytryna to numer 1 w naszej diecie.
Dodaję ją do wszystkiego.
Tak więc ugotowałam kaszę w dużej ilości lekko osolonej wody z małą ilością 
suszonych warzyw.
Potem ją odcedziłam i przełożyłam do małej formy.
Dodałam porządną łyżkę masła.
No i teraz najważniejszy składnik, czyli cytryna.


Cytrynę należy wyszorować i dobrze sparzyć wrzątkiem.
Całą cytrynę osuszyłam, skórkę starłam na drobniutkiej tarce i wycisnęłam z niej cały sok.
Doprawiłam jeszcze zmielonymi płatkami chili, mieloną papryką słodką i ostrą 
oraz posoliłam jeszcze raz do smaku.
Tak przygotowaną kaszę przełożyłam do formy i włożyłam na 10 minut 
do piekarnika ustawionego na 175 stopni.


A w między czasie przygotowałam sobie robótkę... jeden blok...
wyszyję filiżankę z różyczkami...
będzie to środek poduszki... najpewniej poduszka do kuchni, jedna z trzech.
Każda będzie miała inny wzór filiżanki i inne kwiatki.


Po 10 minutach pieczenia kasza była gotowa.
Do kaszy zrobiłam gulasz ze schabu a do tego ogóreczki z własnego ogrodu 
w zalewie słodko-kwaśniej.


Nadszedł czas na test, czy Jakub ucieknie od stołu, czy jednak spróbuje.
No i wiecie co, powiedział, że będzie jadł.
Uffffff, co za ulga...
Pierwszy raz od 16 lat, kiedy jesteśmy razem zjadł kaszę.
Co za szczęście... :) :) :)

Jeśli jeszcze nie poznaliście takiego sposobu, 
spróbujcie i dajcie znać, czy Wam smakowała.
Czekam na Wasze komentarze.

CAŁUSKI i do następnego :)




środa, 11 marca 2015

Kawa z kawiarki... wyjątkowy aromat i smak :)

Witam Was serdecznie.
Dzisiaj totalnie z innej beczki. Coś na temat kawy... 
Wiem, że są osoby, które nie widzą w tym napoju niczego wspaniałego i wyjątkowego.
Ale są i tacy, którzy nie wyobrażają sobie życia bez niej.
Ja kiedyś zaliczałam się do osób totalnie zakochanych w kawie... 
pijałam kilkanaście filiżanek dziennie.
A najwięcej podczas wypraw do słonecznej Italii. Tam kawa smakuje wyjątkowo.
Są też inne, wspaniałe miejsca na świecie, jak Brazylia, gdzie kawa smakuje wybornie...
Ale dla mnie, Włochy i espresso to jedność. Dzisiaj już nie wypijam takiej ilości filiżanek, 
dlatego tym bardziej musi ona być idealna... jak to powiadają niektórzy, "raz i porządnie" :)
Przez wiele lat szukałam najlepszej metody parzenia kawy. 
Kupowałam różne maszyny, tańsze i droższe... I zawsze było coś nie tak...
Do wczoraj.... :D
Zostałam szczęśliwą posiadaczką kawiarki....
i nareszcie kawa smakuje tak, jak powinna.




Dlaczego wybrałam kawiarkę?
Jeśli raz posmakujesz z niej kawy, będziesz do takiej tęsknić...
Miałam przez wiele lat taką, oryginalną na gaz, kupioną gdzieś we Włoszech. 
Potem pojawiły się ekspresy... ładne, wygodne... i najlepiej jeszcze, żeby były razem z młynkiem. 
Szczyt szczęścia, to taki ekspres z młynkiem, aby uruchamiało się go za pomocą jednego, 
magicznego przycisku. Rewelacja.... 
Wszystko musiało być szybko a najlepiej... jeszcze szybciej.
No i właśnie.... gdzieś ten czar prysł...
Od kiedy mieszkam na wsi, nie zależy mi na tym jednym, magicznym guziczku, 
który uruchamia maszynę i robi wszystko od A do Z. 
Owszem, kocham różne urządzenia, ale mimo wszystko dotyk ręki np. przy wyrabianiu ciasta daje niesamowity urok.... Muszę chociaż na sam koniec wyrabiania ciasta w maszynie, wyjąć je i własnoręcznie uformować, powąchać... dotknąć.
Tak samo jest z parzeniem kawy.
Najlepiej smakuje, kiedy użyje się zwykłego, ręcznego młynka i zaparzy świeżo zmielone ziarna.
A do tego kawiarka... gotująca się woda przeciska się przez kawusię...
Co za zapach... A najlepsze w niej jest to, że jest elektryczna. Musiała być taka, ponieważ nie mamy gazu. I bardzo dobrze, bo śliczny dzbanek nie pobrudzi się od gazu i nie muszę się bać, 
że te piękne rączki się spalą nad ogniem...
Jeśli będziecie chcieli zakupić taką elektryczną, zwróćcie uwagę na materiały z których została wykonana. Niektóre zrobione są częściowo z plastiku. Tych należy się wystrzegać, ponieważ po dosłownie kilku użyciach, przeciekają.
Powinny być w całości zrobione z metalu... i zbiorniczek na wodę i pojemnik, 
w którym zbiera się już zaparzona kawa.
A kiedy już zaparzycie w niej kawę, nie pozostaje nic innego, 
jak tylko delektować się wspaniałą, aromatyczną kawusią...

Pozdrawiam serdecznie :)




piątek, 6 lutego 2015

"Róże i serca" - komplet poduszek

Witam wszystkich bardzo cieplutko w ten mroźny dzień.
Na szczęście słońce zaświeciło i zrobiło się pięknie
Drzewa i krzewy całe pokryte błyszczącym śniegiem... żyć się chce.
Ale, ja już marzę o wiośnie i o moim ogródku...
Czekając na wiosnę całymi dniami szyję.
Muszę się Wam przyznać, że nigdy nie lubiłam szyć poduszek.
Jednak zmieniło się to od czasu, kiedy uszyłam po dłuższej przerwie poduszkę
z zakamuflowanym beżowym kotem. 
A propos kotów.
Właśnie zauważyłam, że nic nie napisałam o nim ani o następnych, 
fioletowych kotach. 
Muszę to koniecznie naprawić.

Tak więc zaczął się u mnie szał poduszkowy.
Po pomarańczowej podusi dla Kasi musiałam jeszcze jakieś stworzyć.
Zamawiając kolejne tkaniny zobaczyłam właśnie te...
piękne róże, paseczki biało czerwone i paseczki zielono czerwone.
 No i... lampka się zapaliła. 
Wiedziałam, że muszę mieć te tkaniny i wiedziałam co z nich uszyję.


Ta z różą w centrum powstawała w technice quilt to go.
Polubiłam bardzo tą technikę z wielu powodów. 
W tym przypadku, kiedy pomysł miałam tylko w głowie, tylko częściowo miałam rozrysowane 
tkaniny i kształty, ta technika idealnie się sprawdziła. 
Ale... Koala kocha zmieniać i kombinować, także i tą technikę troszkę
nagięłam do swoich potrzeb.
W tej mojej technice szyje się kawałeczki materiału bezpośrednio
na wypełnieniu.
Krawędzie wyciętych kształtów powinny być bardzo precyzyjnie przycięte 
i muszą się stykać.
 Ważne jest, aby wypełnienie było dość cienkie i stabilne, dobre gatunkowo.
Tu wykorzystuję wypełnienie bawełniana i jestem nim zauroczona.
A na koniec naszywam na te krawędzie cienkie paski.
W ten oto sposób powstaje coś innego... mojego.

Do podusi kwadratowej o wymiarach 45 cm x 45 cm postanowiłam jeszcze
doszyć wąską podusię z serduszkami.

Tu już widać uszytą poduszkę z różą.

Następny dość istotny moment, to pikowanie.
Dzięki niemu tkaniny żyją, całość jest trójwymiarowa.
Pikowanie również ma za zadanie trzymać wszystkie warstwy razem.
To powoduje, że po wypraniu wystarczy patchwork lekko przeprasować.
Tkaniny tak się nie gniotą.


Tu widać dokładnie, jakie zastosowałam pikowanie.
Moje ukochane liście i bąbelki :)


A tu obie podusie.


Poduszka z sercami ma wymiar 28 cm x 58 cm.
Ta została uszyta typową techniką dla patchworku i tylko
delikatnie ją przepikowałam.
Chciałam, żeby miała dość prostą formę.


 I to tyle na dzisiaj...

Teraz biegnę do kuchni przygotowywać karkówkę w aronii... :)

CAŁUSKI :* :* :*