wtorek, 21 marca 2017

Gruby Len i bawełna z Ikea - wariacje na temat serduszka i koła....

Witajcie Kochani.
Cudowny czas nastał i w końcu wiosna dotarła i do mnie :)
Chce się żyć i tworzyć.
Dzisiaj chcę podsumować ostatnią moją pracę, całkiem sporą...
Otrzymałam zamówienie od mojej Przyjaciółki...
Podesłała mi swoje ulubione tkaniny a ja uszyłam Jej podusie, bieżnik i moją słodką gąskę.
Pragnę sie z Wami podzielić swoimi spostrzeżeniami odnośnie szycia dość
grubych tkanin na domowej maszynie.
Mam dwie maszyny. 
Jedna, to moja stara, no nie aż tak... ma tylko 15 lat..., 
ale nie jest ona totalnie skomputeryzowana... 
jedyna jej wada, to ma dość mało miejsca między igłą a ramieniem. 
Przy pikowaniu dużych prac jest to spory kłopot
Druga, to roczna maszyna - hafciarka. 
Kocham ją właśnie za to, że ma bardzo dużo miejsca
na pomieszczenia płachty tkanin właśnie do pikowania.
Niestety, nie daje sobie rady z grubymi tkaninami.
Tak więc szyjąc te prace, musiałam zamieniać je na swoim stanowisku. 
Szyjąc prace z typowej bawełny dedykowanej do patchworku i posługując się
właściwymi technikami, nie mamy problemu z wyciąganiem tkanin. 
Możemy ciąć po skosie, zszywać nawet najmniejsze kawałeczki a i tak na koniec
będziemy w stanie uzyskać porządany efekt - perfekcyjne wymiary i brak marszczenia.
Przy tkaninach takich, jak gruby len, czy bawełna z Ikei... nie jest to możliwe.
Ok, jest... ale wymaga to ogromnej cierpliwości, wytrwałości i dwa razy więcej pracy.
No i nie możemy sobie pozwolić na krojenie i szycie typowych bloków patchworkowych.
Tak więc musimy sobie inaczej radzić, zastosować troszkę inne techniki
i wspomagać się częściej różnego rodzaju pomocami, takimi jak np. krochmal w sprayu, 
czy klej do tkanin.
Jednak mimo tych wszystkich dodatkowych zabiegów w czasie szycia,
efekt jest niesamowity.
Można zakochać się w zapachu tego naturalnego, siermiężnego lnu...
Po każdym praniu tkanina zmienia się, staje się bardziej szlachetna.
Jest to idealna tkanina do dla osób, które kochają country style albo rustykalne dodatki.
Pierwsze prace, które uszyłam to były poduszki....
Lniane podusie z moimi ulubionymi kołami i pikowaniem. 

Dwa zestawy w dwóch kolorach.


Potem powstał bieżnik - gigant, 140 cm x 75 cm.


Zaczęłam od pozszywania bawełnianych boków do prostokąta lnianego.
Dodałam spory zapas - trzeba pamietać, że pikowanie "zabiera" nam kilka centymetrów.
Tu, przy grubym lnie zabrał tyle, że bałam się o wymiar końcowy.
Potem aplikacje kół rozmieściłam na prostokącie i przyszyłam.


Następna czynność, to przygotowanie tzw. kanapki.
Docięty tył i środek - ocieplina.
W tym przypadku, całość musiała być IDEALNIE wyprasowana, zwłaszcza ocieplina.
No i poszedł w ruch specjalny klej...


Kiedy już całość "skleiłam", zajęłam się pikowaniem - od środka.
Każde inne miejsce powodowałoby nieporządane rozciąganie pracy.


Niestety, problemy przybywały... ciężar tych wszystkich tkanin powodował to, że maszyna nie dawała rady przesuwać stopki. Nawet pikowanie FMQ sprawiało ogromne problemy...
Byłam totalnie załamana... ale przecież mnie znacie...
Nie daję za wygraną... im trudniej, tym lepiej :)

Po wielu godzinach "walki" z gigantem udało się...
Mogłam przystapić do naszawania końcowych aplikacji serduszek....



Jednak najtrudniejsze zadanie było ciągle przede mną... doszycie plisy...
Musiała to być dość szeroka plisa,  żeby zaasłoniła spód bieżnika, ale nie na tyle szeroka, 
żeby nie zniekształcić rogów.
I pewnie już wiecie, jaki problem się pojawił... za dużo warstw tkanin....
maszyna nie dawała rady tego wszystkiego "udźwignąć"... 
pozostało mi przyszywać ją ręcznie...
A efekt końcowy jest taki....


Mimo tych wszystkich problemów ( sama byłam w szoku ) bieżnik ma idealne wymiary :)

Dzisiaj dokończyłam kolejne podusie - bogatsza w poprzednie doświadczenia.



Doszyłam również moją gąskę-woreczek...  musiała być nieco większa od mojej pierwszej, z racji grubszego lnu.



Podsumowanie.
Nie polecam mieszania tkanin...
Owszem, len jako baza - tak.
Ale... nie polecam "mieszania" grubego lnu i bawełny z Ikea do tworzenia patchworków.
Jeśli nie wierzycie, musicie sami tego doświadczyć.
Ja osobiście nie popełnię "tego doświadczenia" po raz drugi z własnej, nieprzymuszonej woli.

Mimo wszystko, jestem bardzo zadowolona z końcowego efektu,
ale to tylko dzięki temu, że jestem już "zaprawiona w bojach"
i jestem cholernie uparta :)

CAŁUSKI :* :* :*









piątek, 10 marca 2017

Zapiekana Dynia Piżmowa z warzywami...

Dobry wieczór Kochani :)
Przesilenie zimowe? Brak słońca?
O taaaak, mam dosyć szarości, deszczu,  nijakości...
Od samego rana nosiło mnie. Chciałam coś zrobić, stworzyć coś nowego i ugotować coś wyjątkowego.
Bo przecież sztuka, taka czy inna, zawsze jest sztuką.
Szycie, malowanie, śpiewanie, granie czy gotowanie jest czymś bardzo osobistym i twórczym.
A jeśli jeszcze sprawiamy tym radość bliskim, to daje nam to dodatkowego "kopa" do działania i ogromną satysfakcję.
Długo zastanawiałam się, co można zrobić z dyni...
Kiedyś namiętnie gotowałam zupę - krem z dyni wyhodowanej w moim ogródku.
Niestety, ostanie dwa lata były zimne w naszym regionie i nie udała mi się ani jedna.
Wczoraj zakupiłam dynię piżmową i zapragnęłam coś z niej stworzyć...
I dzisiaj powstało danie... 
ZAPIEKANA DYNIA PIŻMOWA z warzywami z komosą ryżową ( quinoa ).

Totalny spontan.... ale postaram się podać gramaturę.

SKŁADNIKI:
Dynia piżmowa - moja miała 1 kg
komosa ryżowa - 125 g ( 1/2 szklanki  + 1 szklanka wody )
garść warzyw mrożonych - tzw. włoszczyzny
5 średnich pieczarek
1 pomidor
łyżka sosu sojowego
sól, 
pieprz czarny
pieprz ziołowy
masło - po łyżce na połówkę dyni
zioła wymieszane z oliwą z oliwek - rozmaryn, tymianek, płatki chili

PRZYGOTOWANIE:

Dynię podzieliłam na dwie połówki, wydrążyłam pestki, poprzecinałam,
posmarowałam oliwą z oliwek z ziołami, do wydrążonego dołeczka dałam po łyżce masła.


Wstawiłam na 1 godzinę do piekarnika nastawionego na 190 stopni z termoobiegiem.
Co jakiś czas polewałam ją masełkiem z "dołka".

W między czasie zastanawiałam się, gdzie powiesić uszytą dzisiaj gąskę - woreczek :)
Ostatecznie zajęła miejsce na lodówce :)
Więcej info na jej tamet znajdziecie tu: https://www.facebook.com/KoalasPatchworkDream


Kiedy dynia zapieka się, trzeba przygotować komosę i warzywa.
Zaczęłam od pieczarek.
Podsmażyłam je na oleju słonecznikowym. Dodałam warzywa ( miałam zamrożone) , pomidora i doprawiłam całość solą, pieprzem czarnym, ziołowym oraz sosem sojowym.
Dusiłam pod przykryciem na bardzo małym "ogniu".
Kiedy warzywa się dusiły,  przygotowywałam komosę.
Odmierzyłam pół szklanki komosy, dobrze ją wypłukałam i odsączyłam.
W garnuszku nalałam troszkę oleju słonecznikowego i dodałam odsączoną komosę.
Przez 1-2 minuty ją prażyłam - do czasu, kiedy poczułam cudowny, orzechowy zapach.
Zalałam ją 1 szklanką wody, troszkę posoliłam i bardzo szybko zagotowałam.
Zmniejszyłam "gaz" i gotowałam wolniutko pod przykryciem 15 minut.
 Po tym czasie odstawiłam na następne 5 minut.
Wyjęłam dynię :)
Przy okazji wypróbowałam silikonową matę - sprawdziła się super.
Uduszone warzywa wymieszałam z komosę i nałożyłam na upieczone, miękkie dynie.



Włożyłam całość do piekarnika, na wyższą półkę na 5-8 minut.
Wcześniej zrobiłam sałatkę z rukoli, roszponki, selera naciowego, czerwonej cebuli, 
doprawiłam solą, pieprzem, oliwą z oliwek i cytryną.

A tak prezentuje się moje danie.

 Jak widzicie, było pyszne....
tyle zostało z dyni :)


 Następnym razem jednak, doprawię dynię mocniej... nie bójcie się przypraw, ziół :)

CAŁUSKI :* :* :*


poniedziałek, 6 marca 2017

Zapiekane Naleśniki Kokosowe ze śliwkami...

Po dość długiej przerwie, postanowiłam podzielić z Wami przepisem na coś, co chyba każdy lubi...
Wczoraj na swojej stronie FB napisałam, że zamierzam coś takiego upichcić i nie wierzyłam, 
że moje oczekiwania co do smaku i odczuć w czasie jedzenia przejdą moje najśmielsze oczekiwania.
Nie jestem osobą wybredną smakowo, w zasadzie zjadam wszystko - oprócz flaków, czerniny 
i od 4 miesięcy mięsa - ale bardzo trudno mnie oczarować jedzeniem. 
Jestem z tych, dla których je się po to, aby żyć... nie odwrotnie.
Ale te pychotki zawładnęły moją duszą .
No to od początku...
Zaserwowałam zapiekane w piekarniku bardzo delikatne naleśniki na bazie mleczka kokosowego, (które pierwszy raz zrobiłam w domu, z prostych przyczyn - mleczko kokosowe w puszce "wyszło") nadziewane puszystym, domowym twarożkiem z mleka od krówki naszej sąsiadki - tak wiem, 
to trochę skomplikowane :)  
Do tego lekko podsmażone na maśle śliwki węgierki z naszego ogrodu (mrożone, najpierw je oczywiście rozmroziłam) z dodatkiem brandy.
A uwieńczeniem był kleks z kogla mogla :)

Niestety, udało mi się zrobić tylko jedno zdjęcie.... dobrze, że w ogóle je zrobiłam :)

 Zaczynam od przepisu na mleczko kokosowe, bo na 100% już nie kupię go w puszce.

Mleczko kokosowe - 1/2 litra
          składniki:
1 szklanka wiórków kokosowych
2 szklanki wrzątku ( uwaga: najpierw jedną szklankę używamy, potem drugą)

Szklankę wiórków zalewamy jedną szklanką wrzątku i odstawiamy na ok. 2 godziny.
Po tym czasie całość przerzucamy do blendera i miksujemy na najwyższych obrotach 2-3 minuty.
Zmiksowaną masę przekładamy na gazę ( podkładamy sitko z garnuszkiem) i bardzo dokładnie wyciskamy.
Wyciśnięte wiórki jeszcze raz wrzucamy do blendera, dolewamy drugą szklankę wrzątku, jeszcze raz miksujemy 2-3 minuty i po ostudzeniu ponownie odciskamy płyn.
I gotowe. 
Uwaga: takie mleczko za długo nam nie postoi w lodówce, góra 3-4 dni. Ale jest tak pyszne, że pewnie tego samego dnia go zużyjecie.

Ciasto na naleśniki kokosowe
         składniki na 6 sztuk smażonych na patelni do naleśników:
300 ml mleczka kokosowego
200 ml wody
2 jaja
1 łyżka cukru
szczypta soli
150 gram mąki ( pół na pół pszenna z chlebową ).
Wszystkie składniki bardzo dobrze zmiksować i odstawić na 1 godzinę.
Smażyć na dobrze rozgrzanej patelni przesmarowując ją olejem słonecznikowym albo kokosowym. 
Ciasto jest bardzo delikatne, dlatego należy je smażyć z wyczuciem :)

Twarożek swojski lub domowy ( na tą ilość naleśników powinno wystarczyć 25 dag twarożku) przełożyłam do miski, dodałam żółtko i łyżkę cukru. Całość zmiksowałam na gładką masę.

Śliwki  (na tą porcję naleśników miałam ich 50 dag) przekrojone na pół i wydrylowane lekko podsmażałam na 2 łyżkach masła, dodałam 2 łyżki cukru i 2 łyżki brandy. Trwało to kilkanaście minut, aż cukier się rozpuścił, płyn odparował i powstał dość gęsty sosik.

Kogel Mogel - 2 żółtka ucierałam z 2 łyżkami cukru do białości, i na koniec połączyłam z ubitymi na sztywno białkami.

WYKONANIE całości:

1. Usmaż naleśniki.
2. Ponakładaj na każdy naleśnik po łyżce twarożku i składaj je w kopertę. 
   Przekładaj do lekko wysmarowanego masełkiem ( lub olejem kokosowym) naczynia żaroodpornego. 
   Ja użyłam 2 naczyń do 6 naleśników, żeby nie nakładać je na siebie.
   Dodatkowo zestrugałam widelcem na wierzch naleśników wiórki z oleju kokosowego.
3. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni, włóż naleśniki i piec ok. 8 - 10 minut.
4. W tym czasie przygotuj kogel mogel.
5. Po 8-10 minutach pieczenia, dołóż do naleśników wcześniej podsmażone śliwki i po dużym kleksie kogla mogla. Przełóż naczynia z naleśnikami na wyższą półkę piekarnika, podwyższ temperaturę do 210 stopni i podpiekaj je jeszcze 1-2 minuty. Nasza pianka musi się przyrumienić. 
6. Podawaj na talerzyki, mlaskaj, mrucz i czuj się jak w niebie :)

                                   SMACZNEGO....