niedziela, 27 grudnia 2015

Moje pierwsze doświadczenia z "rag quilt-em"...


Witam Was Kochani...
Koniec świąt, człek czuje się potwornie zmęczony...
Ale czym zmęczony? A no jedzeniem i nic-nierobieniem... :)
Tak więc dzisiaj po bardzo leniwym przedpołudniem postanowiłam jednak
coś zrobić... napisać o mojej przygodzie z rag quilt-em...
Przez kilka lat nosiłam się z zamiarem uszycia takiego i sprawdzenie, 
jak to faktycznie z nim jest. 
Czy jest taki miękki i delikatny, jak go reklamują?
Udało mi się znaleźć w necie odpowiednia tkaninę. Powinna to być flanela...
I tu pierwszy problem, ponieważ w naszych polskich sklepach wybór flanel jest prawie zerowy.
A na koniec okazało się, że.... ale to na koniec...
Po zakupie (kiedy tkaniny przyszły już czułam, że będzie to niewypał) zabrałam się
za krojenie. Całkiem sprawnie mi to poszło... 
W tym patchworku nie szyjemy najpierw pierwszej warstwy a potem całość składamy w "sandwich", tylko każdy kwadracik traktujemy jako osobną "kanapkę, a potem dopiero zszywamy je rzędami tworząc całą narzutę. Oczywiście najważniejsze w nim są widoczne, pozostawione na wierzchniej warstwie zszyte brzegi. 
Kiedy mamy już połączone wszystkie kwadraty, zabieramy się
za przycinanie brzegów końcówkami bardzo ostrych nożyczek w głąb szwu na ok. 1cm...
trzeba bardzo uważać, żeby nie przeciąć zszycia kwadracików...
I to w zasadzie koniec szycia. 
Najważniejsze jednak w tym wzorze jest to, że pocięte brzegi muszą się zmechacić... powinny
tworzyć mięciutkie wykończenie każdego kwadracika...
Trzeba więc naszą narzutkę wyprać z dodatkiem zmiękczacza i...  
- to jest najważniejsze - wysuszyć w suszarce.
W USA suszarka jest w każdym domu, ale u nas niekoniecznie.
W mojej pralce owszem, jest funkcja suszenia, ale szczerze... chyba tylko raz 
jej użyłam. 
No, ale skoro powiedziało się A, trzeba było powiedzieć B...
 Trwało to jakieś... 30 minut i narzutka była sucha.
Ale to, co się działo w pralce... nie da się tego opisać.
Byłam załamana, cała pralka była pełna drobniutkich nitek i pyłu.
Niestety, to co się miało ładnie zmechacić, jeszcze się nie zmechaciło.
Zresztą panie, które szyją takie narzutki w USA zalecały, aby tą czynność powtórzyć 2-3 razy.
No to jeszcze raz delikatnie wyprałam ( cykl 15 min) i wysuszyłam.
Zamknęłam pralkę, żeby nie widzieć tego, co jest w środku 
i bardzo dokładnie przyglądałam się narzucie.
No i totalna załamka... nie tak miało to wyglądać...
po pierwsze, jak wspomniałam na początku - jakość naszej polskiej
flaneli jest potworna. Po dwóch praniach wyglądała tak,  jak... przepraszam - szmata...
W zasadzie od nowości tak wyglądała, ale łudziłam się, 
że po uszyciu będzie lepiej.
Niestety, wygląda jak wygląda... koszmarnie brzydko.
Wyleczyłam się na dobre z tego typu narzuty.
Dodatkowo przez następne dwa dni czyściłam pralkę...
Mimo wszystko postanowiłam zrobić zdjęcia i podzielić się z Wami
moimi doświadczeniami...



A tak wygląda tył narzuty...


Jeśli macie własne doświadczenia z szyciem rag quiltu piszcie, 
może macie inne sposoby...

CAŁUSKI i do usłyszenia... :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz